Kapelania Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie

Przejdź do treści
Wywiady z ks. Lucjanem
TRUDNA PRAWDA O CIERPIENIU
"Kwartalnik Katolicki eSPe" 3(2004) nr 68, s. 32-36.

Gościem numeru jest ks. Lucjan Szczepaniak, sercanin, kapelan Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie.

Lekarz ciała i duszy

o. Mateusz Pindelski SP: Czy nie miał Ksiądz pretensji do Pana Boga, że kazał Księdzu porzucić praktykę lekarską?

ks. Lucjan Szczepaniak SCJ: Kiedy poszedłem do nowicjatu, wydawało mi się, że zakończyłem pracę lekarza. Moje myślenie zostało zweryfikowane w ciągu czterech tygodni, ponieważ do nowicjatu przyjechał ciężko chory ksiądz ze Szwajcarii, którym zacząłem się opiekować. Później rozpoczęły się miesięczne rekolekcje i prowadzący je poczuł się źle, bolało go serce (był to stan przedzawałowy). Zajmowałem się nim do końca rekolekcji. Były to małe znaki Opatrzności Bożej, które mówiły mi, że nie powinienem porzucać medycyny. Gdy trafiłem do nowicjatu jako wychowawca, prosiłem nowicjuszy o to, żeby się modlili o mój szybki powrót do chorych. Modlitwa widocznie była bardzo skuteczna, ponieważ po roku zostałem zaproszony tu, żebym był kapelanem szpitala.

Miało być inaczej

Chciałem być żołnierzem,
Stałem się lekarzem.
Ludzi miałem leczyć,
Zostałem księdzem.

Braciom ulgę miałem nieść w cierpieniu,
Na wiejską parafię pojechałem.
Kiedy tę pracę pokochałem,
Do klasztoru mnie wezwano.

Z klasztoru – do szpitala dzieci.
Dalszy ciąg już znacie…
Cokolwiek zamierzyłem,
Stało się, ale zupełnie inaczej…
(Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ, Bezbronny Ojciec,
Wydawnictwo Księży Sercanów "SCJ", Kraków 2001).

M.P.: Na czym polega specyfika pracy kapelana w szpitalu dziecięcym?
Praca w szpitalu dziecięcym jest skierowana przede wszystkim na rodziców, a nie na dzieci. Już profesor Leon Maciej Jakubowski u schyłku XIX wieku mówił, że kiedy choruje dziecko, chorują i rodzice – tak jest rzeczywiście. Dobra opieka duszpasterska nad rodzicami owocuje rozwojem życia wewnętrznego dzieci, ich pragnienia bycia z Jezusem; bo tak naprawdę to rodzice przekazują wiarę. Wszystko inne – posługa sakramentalna, rozmowa – to jest uzupełnienie. Także personel medyczny wymaga od kapelana szczególnego pochylenia się nad nim i przybliżenia do Pana Boga, żeby odnajdywał Jezusa pośród chorych i w chorych. Dzięki temu nawet przy wszystkich trudnościach, na które teraz napotyka służba zdrowia, ich praca odkrywa przed nimi świat głębszych wartości, a wierzącym jawi się jako Tajemnica Odkupienia.

M.P.: Jak Ksiądz odpowiada na pytanie Dlaczego? rodzicom, którym umarło dziecko?
Na to pytanie staram się nie odpowiadać zbyt często. Po rozważeniu nauczania kościelnego, a zwłaszcza nauki naszego Ojca Świętego, doszedłem do wniosku, że najlepszą odpowiedzią jest po prostu bycie z tymi ludźmi, modlenie się z nimi i towarzyszenie im. Nie obiecuję cudów w imieniu Pana Boga, ale dzielę ich los. Jeśli już odpowiadam na pytanie Dlaczego?, ukazuję tajemnicę Golgoty: ci, którzy znaleźli się pod Krzyżem Jezusa, byli przeniknięci bólem, ale także byli najbliżej Chrystusa i otrzymali najwięcej z owoców Jego śmierci i zmartwychwstania.
Lekarstwo na bezsilność

Maria Cholewińska: Skąd wziął się pomysł drużyny Nieprzetartego Szlaku?
Nieżyjąca już harcmistrz, Maria Łyczko – żołnierz Armii Krajowej, przedwojenna harcerka, działająca w Szarych Szeregach – założyła Nieprzetarty Szlak w 1958 roku. Drużyna pojawiła się w Instytucie Pediatrii w 1965 roku dzięki Marii Masłowskiej, harcerce drużyny konspiracyjnej „Mury” w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Kiedy przyszedłem tutaj do pracy, harcerstwo było w okresie stagnacji – przez kilka lat nie istniała praca instruktorska. Nawiązałem do tego, co działo się za czasów komendantki Marii Masłowskiej. Doszedłem do wniosku, że ta metoda jest najskuteczniejsza w walce z bezsilnością, z poddawaniem się chorobie. Nieprzetarty Szlak odwraca uwagę dzieci od ich sytuacji. Pokazując zdjęcia z obozów, z biwaków rodzicom, którzy są załamani, nie muszę wiele tłumaczyć, po prostu wlewam w ich serca nadzieję.

M. Ch.: Kto wyjeżdża na te obozy?
Z początku były to tylko dzieci z chorobą nowotworową; obecnie jeżdżą z nami też dzieci cierpiące na cukrzycę, na anoreksję; coraz częściej zabieram dzieci po nieudanych próbach samobójczych. Jest to szeroka oferta duchowa kierowana do młodzieży, która przeżywa trudności duchowe. Z Nieprzetartym Szlakiem związane są również przykre chwile, kiedy spośród harcerzy odchodzą dzieci, które umierają na chorobę nowotworową. Nie zawsze nawet koledzy i koleżanki o tym wiedzą. Nie zawsze jest wskazane, żeby wiedzieli.

M. Ch.: „Szarotka” jest programem integracyjnym. Jak oddziałuje na zdrowe dzieci bezpośrednie obcowanie z chorobą, cierpieniem rówieśników?
Najwięcej trudności wychowawczych na obozach mam z dziećmi zdrowymi. Dzieci chore potrafią poddać się wymaganiom obozu. Natomiast dzieci zdrowe często tego nie rozumieją. Nie rozumieją, dlaczego nie wszyscy mogą wejść na wysoką górę. Nie rozumieją, dlaczego jedzenie jest chude, dlaczego nie ma smażonych potraw czy pikantnych dodatków. W grupie instruktorów czy w grupie opiekunów medycznych nazywamy te dzieci „chorymi inaczej”. Trzeba im czasem poświęcić więcej uwagi, nawet kosztem dzieci rzeczywiście chorych.
Nie boję się zabierać na obóz dzieci, które usiłowały popełnić samobójstwo – obawiam się dzieci z bardzo dobrych rodzin, które myślą, że należy im się wszystko od życia. „Szarotka” również względem nich spełnia funkcję rehabilitacyjną – na obozie widzą, że nie są najważniejsze; że są też inni, którym trzeba poświęcić uwagę; że są cierpiący. Spotykają się z kolegami i koleżankami, którzy nie są tak sprawni intelektualnie i fizycznie – co dla nich jest niejednokrotnie zaskoczeniem – a potrafią dorównać im cierpliwością i pragnieniem życia, pragnieniem zdobycia wiedzy – nieraz za bardzo wysoką cenę.

M. Ch.: Skąd wzięła się nazwa programu?
Szarotka to kwiat górski, często niedostępny, który łatwo przydepnąć, zniszczyć. Kiedy jechaliśmy pierwszy raz na biwak w góry, nasza wyprawa rozpoczęła się od sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr na Rusinowej Polanie – było tam troszkę szarotek i tam właśnie harcerstwo zostało zawierzone Matce Bożej. Na bazie „Szarotki” rozwinął się w szpitalu wolontariat.



Wolontariat – szkoła człowieczeństwa

Wolontariuszka

Studentka do mnie przyszła,
By ją nauczyć cudzej śmierci.
Jest tylko jeden sposób – odpowiedziałem,
Sama umrzeć musisz.
(Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ, Bezbronny Ojciec,
Wydawnictwo Księży Sercanów "SCJ", Kraków 2001).

M.P.: Komu Ksiądz proponuje zaangażowanie się w wolontariat?
Ja nikomu nie proponuję. Ja w ogóle nie ogłaszam wolontariatu – wolontariusze sami mnie atakują. Wolontariat zrodził się z mojego pragnienia. Z czasem musiałem w sposób prawny uregulować jego istnienie, spisać umowę; później nie miałem czasu gdziekolwiek tego nagłaśniać, a jednak coraz więcej młodych ludzi przychodziło. Jeżeli mam komuś proponować, to przede wszystkim uczniom szkół średnich i studentom. Ale tak naprawdę ci, którzy przychodzą do wolontariatu, poszukują siebie samych – odnoszę takie wrażenie, że tylko pojedynczy ludzie przychodzą tu wyłącznie dla chorej osoby. Szukają samych siebie, chcą się sprawdzić, chcą dotknąć cierpienia, zobaczyć, jak smakuje życie... Pomoc chorym jest dla nich antidotum na to wszystko, co niesie świat, na to zło, które Ojciec Święty kiedyś nazwał cywilizacją śmierci. Młodzież, która tu przychodzi, nie chce chodzić na zabawy tam, gdzie jest podejrzane towarzystwo; używać środków odurzających. Są to osoby wrażliwe, uzdolnione, pełnosprawne – to budzi nadzieję i dużą moją radość.

M.P.: Jaki jest obecnie stan wolontariatu?
Wolontariuszy świeckich, czyli licealistów i studentów, jest około dwustu. Wolontariuszy, którzy są alumnami różnych seminariów krakowskich (pracują w czasie wakacji), jest prawie pięćdziesięciu w dwóch zmianach.


M. Ch.: Wśród licznych zajęć znajduje Ksiądz czas także na twórczość poetycką. Czy te wiersze są jakimś odbiciem pracy tutaj, w szpitalu, z chorymi, z umierającymi dziećmi?
To jest całość. Najczęściej te wiersze powstają pomiędzy takimi rozmowami jak nasza: Państwo odejdziecie, ja sobie coś tam napiszę albo inaczej jeszcze – ja sobie napiszę to w sercu, a później przeleję na papier. Są dwa przesłania tego, co piszę: pierwsze – piszę, aby sobie pomóc, a drugie – aby pomóc komuś. Wszystkie wiersze są prawdziwe, zmienione bywają tylko okoliczności. Najtrudniejsze wypowiedzi, po których by można poznać bohatera, piszę w pierwszej osobie; biorę to na siebie, ponieważ wiele z tych osób żyje; są to sprawy intymne i nie wolno księdzu obnażać cudzych uczuć; taką formę wybrałem.   

Uwierz mi

Brat mój zmarł,
Rodzice zajęli się pogrzebem.
Ja chyba zwariuję,
Nie wiem, co zrobić ze sobą.

Mam wyrzuty sumienia,
Że kłóciliśmy się czasem.
Boję się samotności,
Przecież zawsze byliśmy razem.

Czy nie widzisz,
Że śmierć okradła mnie
Z dzieciństwa i rodziców?
– Jak dalej mam żyć?

Boję się Boga,
Że znów zabierze kogoś z bliskich.
Nie wiem, jak się bronić...
Jestem dzieckiem – zrozum.

Do rozmowy wtrącił się Bóg,
– Synku, daję słowo, nie zabiorę ci już nikogo.
Ja musiałem tak postąpić – przepraszam cię.
Cierpię razem z tobą – uwierz mi.
(Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ, Modlitwa celnika,
Wydawnictwo Księży Sercanów "SCJ", Kraków 2001).
______________________________________________________________________________________

Rozmawiali: Maria Cholewińska
i o. Mateusz Pindelski SP
Wróć do spisu treści